23/08/2014

25

Justin
Całymi dniami przesiadywałem w szpitalu, co jakiś czas zmieniając się z Chrisem i Pattie, gdyż musiałem pojechać do Jamesa i załatwiać z nim kilka spraw. Nasza współpraca już ruszyła pełną parą i mieliśmy teraz dużo na głowie. Różne zebrania, rozmowy.. Wszystko musieliśmy załatwiać razem, dlatego nie mogliśmy się nie spotykać. Szczerze powiedziawszy pracowało mi się lepiej niż samemu. Teraz ja pomagam Jamesowi w jego hotelarskich sprawach, a on mi pomaga z moją restauracją. Nasz hotel jak i restauracja ma już trzy gwiazdki i jesteśmy o krok do zdobycia czwartej. Cieszymy się dużą popularnością i ludzie chętnie tutaj przebywają. 
Moja córeczka dosyć źle przeżyła moją informację o tym, że jej mama jest w szpitalu. Zapewniałem ją, że wszystko z nią w porządku i niedługo wyjdzie do domu, jednak miałem wrażenie, jakby to do niej nie dochodziło. Wariowała, kiedy lekarze nie pozwalali nam wejść do sali i siedzieć przy niej. Było kilka komplikacji, ale teraz jest już w porządku. Jej uśpienie działa dłużej niż zapowiedział lekarz i to go oraz nas martwiło. Jednak w głębi duszy wiedziałem, że wszystko będzie dobrze i się wybudzi. Miałem taką nadzieję...
Chris zadzwonił do mnie, że Sammy się poprawia, dlatego jak najszybciej zakończyłem spotkanie z Jamesem i pojechałem do szpitala. Przywitałem pielęgniarkę, która siedziała przy recepcji i poszedłem w dobrze znanym mi już kierunku. Kiwnąłem w stronę Chrisa, który akurat wyszedł z sali i podaliśmy sobie dłonie, ściskając je delikatnie.
- I jak? - zapytałem, a on wzruszył ramionami.
- Doktor powiedział, że wyraźnie jej się poprawia i powinna w tym tygodniu się wybudzić.
- To dobrze.
Ulżyło mi.
- Możesz zostać? Muszę na chwilę pojechać do biura - powiedział Chris, a ja szybko kiwnąłem głową.
- Jasne, stary. Dzięki, że przyjechałeś.
Uśmiechnęliśmy się do siebie, następnie chłopak poklepał moje plecy.
- Pamiętaj, że jutro Twoja mama ma lot do Kanady.
Zapomniałem!
- Och, tak, tak. Pamiętam - skłamałem i poszliśmy w swoje strony. Wszedłem do sali, gdzie zastałem swoją matkę i Hope, która podbiegła do mnie i wskoczyła na moje ręce. - Cześć, księżniczko.
- Mamusi się polepsza - poinformowała mnie, a ja się uśmiechnąłem.
- Wiem o tym, słońce. Cześć mamo - przywitałem się z kobietą, podszedłem do niej i cmoknąłem jej czoło. Uśmiechnęła się do mnie w odpowiedzi i zabrała Hope, kładąc na swoje kolana.
- Wyglądasz marnie, Justin.
- Dzięki - odpowiedziałem rozbawiony. - Zamówię wam taksówkę, pojedziesz z Hope do Chrisa i przygotujesz się, jutro masz lot i musisz się wyspać - powiedziałem troskliwie. - A ty, księżniczko masz pomóc babci w pakowaniu się i być grzeczna, okej?
- Okej - uśmiechnęła się, a ja zadzwoniłem po taksówkę.
Starałem się zachowywać normalnie, w końcu byłem mężczyzną i powinienem być otuchą dla moich kobiet. I udawało mi się. W dzień pokazywałem, że jestem silny. Pracowałem, przychodziłem do szpitala, byłem przy swojej dziewczynie, pocieszałem swoją mamę jak i córkę. A wieczorem, kiedy Hope już zasypiała mogłem spokojnie położyć się w swoim łóżku i zastanawiać się godzinami gdzie popełniłem błąd. Jednak każdego dnia doktor mówił, że z Sam jest coraz lepiej i właściwie zaczynała tak wyglądać. Przynajmniej jej kolor skóry wrócił i już nie była taka blada.
- Będzie za dziesięć minut - poinformowałem swoją mamę, która chwyciła swoją torebkę i podeszła do mnie. Położyła swoje dłonie na moich policzkach i pocałowała mnie w czoło, uśmiechając się delikatnie.
- Gdyby coś się działo, dzwoń.
Jedynie kiwnąłem głową. Uśmiechnąłem się do niej i pomachałem swojej córce, gdy wychodziły z sali. Znowu zostałem sam ze swoją dziewczyną. I tak jak od ostatnich kilku dni usiadłem obok niej, na krzesełku i zacząłem opowiadać jej o moim dzisiejszym dniu. Za każdym razem dodawałem jedno zdanie.
- Wiem, że jesteś na tyle silna, żeby się zbudzić, dlatego zrób to; dla mnie, dla swojej córki.. kogokolwiek, ale po prostu się wybudź, bo wiem, że mnie słyszysz.
Westchnąłem cicho.
- Przynajmniej mam taką nadzieję. Lekarz mówił, żebyśmy do Ciebie mówili, bo na pewno nas słyszysz. Nie wiem, czy inni z Tobą rozmawiają.
Przerwałem. Właściwie nie wiedziałem co mógłbym jeszcze powiedzieć. Chciałbym, żeby się poruszyła, cokolwiek. Żeby dała jakiś znak, że jest tutaj.
Siedziałem w szpitalu do późnego wieczora, dopóki pielęgniarka nie przyszła i wyprosiła mnie stąd, mówiąc, że odwiedziny właśnie się skończyły. Zignorowałem jej obojętny ton i wyszedłem stamtąd. Rozejrzałem się po korytarzu, gdzie krzątali się już jedynie lekarze i pielęgniarki. Ignorując ich spojrzenia poszedłem w stronę wyjścia. Pchnąłem szklane drzwi i po chwili znalazłem się na powietrzu. Zimny wiatr owiał moją twarz, a mnie momentalnie zrobiło się zimno. Zignorowałem to i podszedłem do swojego auta.
Tak w nawiasie.. To czemu wszystko ignoruję? 
Jadąc w stronę domu Chrisa zadzwoniłem do faceta, który miał zrobić to mieszkanie dla mojej mamy. Powiedział, że wszystko jest skończone i mogę przelewać pieniądze na jego konto. Poprosiłem by załatwił jeszcze jakąś podwózkę na miejscu do Pattie, żeby mogła bezpiecznie dotrzeć do nowego domu. Zgodziwszy się na wszystko, rozłączyłem się. Przeleję mu pieniądze jak wrócę do domu. Dojechałem dosyć szybko.
- Cześć - przywitałem się ze wszystkimi i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Chris kiwnął do mnie głową, a moja mama uśmiechnęła się do mnie ciepło. - Spakowana?
- Nie rozpakowywałam się, więc niewiele miałam do pakowania - odparła, a ja kiwnąłem głową.
- Dowiedziałem się, że twój dom jest już gotowy - powiedziałem entuzjastycznie i usiadłem na kanapie, koło swojej mamy.
- Wciąż jestem zła, że płacisz za to własnymi pieniędzmi.
- Mamo - westchnąłem i pokręciłem głową.- Mam ich pod dostatkiem i chciałem Ci kupić nowy dom. A o dojazd się nie martw, załatwiłem Ci już samolot i samochód, który zawiezie Cię do nowego domu - uśmiechnąłem się.
- Jesteś niemożliwy - westchnęła i mimowolnie się uśmiechnęła. - Ale dziękuję, bardzo.
- Nie ma sprawy - podniosłem się i cmoknąłem ją w czubek głowy. - Gdzie Hope?
- Na górze - odparł Chris. Pobiegłem na górę, gdzie zabrałem śpiącą dziewczynkę. - Będziesz mógł rano pojechać do Sam? Muszę być rano w biurze.
- Nie ma sprawy - odparłem. Na szczęście nie miałem nic ciekawego do roboty rankiem, a że ostatnio praktycznie nie sypiam, a jak śpię to zaledwie kilka godzin, więc nie było dla mnie żadnego problemu.
Pożegnałem się ze wszystkimi i wyszedłem z mieszkania, mając na rękach swoją córeczkę. Posadziłem ją na foteliku i zapiąłem pasy. Nawet nie drgnęła. Ma naprawdę mocny sen, czego jej właściwie zazdrościłem. Do domu dojechałem równie szybko jak przyjechałem do mieszkania Chrisa.
Zaniosłem Hope do jej pokoju i przez całą drogę z głównych drzwi do drzwi od pokoju Ho miałem wrażenie, że jest tu zbyt pusto. Brakowało mi Sam krzątającej się po tym mieszkaniu. Westchnąłem cicho i przykryłem dziewczynkę kołdrą, po czym ucałowałem w czoło i wyszedłem z jej pokoju.

Zdziwiony przeniosłem wzrok sprzed telewizora na mój telefon, który wibrował na stoliku. Zmarszczyłem swoje brwi i przelotnie spojrzałem na zegarek wiszący na ścianie, zanim sięgnąłem po urządzenie. Dochodziła prawie północ. Spojrzałem na wyświetlacz, jednak to nie był numer ze szpitala, tylko Jadena. Co on do cholery chce o tej porze?
- Czego? - mruknąłem do telefonu, w momencie gdy przyłożyłem go do ucha.
- Też się cieszę, że cię słyszę.
- Jest północ, Jaden, czego...
- Jak się czuje twoja dziewczyna? - słyszałem rozbawienie w jego głosie. Ścisnąłem usta w cienką linię, przysłuchując się temu, co miał jeszcze do powiedzenia. - Nie chcieliśmy jej zabić.
A więc to on. To ten dupek stoi za tym, że teraz Sam leży nieprzytomna w szpitalu! Niech ja go tylko kurwa dorwę, a obiecuję, że będzie jeszcze błagał o przebaczenie! Kurwa!
Czułem jak moje mięśnie się napiją, a szczęka mocno zaciska. Wrzało wewnątrz mnie, ale nie potrafiłem się powstrzymać. Myśl o tym, że ten idiota przyszedł do mnie, żeby wyciągnąć na zgodę rękę, a potem spowodować wypadek doprowadzała mnie do obłędu. Jak mogłem nie pomyśleć, że to on za tym wszystkim stoi?
- Dlaczego? - zapytałem, starając się opanować swój głos. Tylko na to się wysiliłem, bo gdybym chciał powiedzieć dłuższe pytanie prawdopodobnie bym wybuchł, a on czerpałby z tego satysfakcję.
- Zemsta, przyjacielu - odparł całkiem wyluzowany. Wstałem ze swojego fotela i zacisnąłem dłoń w pięść. - Nic nie boli bardziej niż utrata bliskiej osoby.
- Jaka zemsta, człowieku. Nic Ci nie zrobiłem. A jeśli mścisz się za każdą moją wygraną w wyścigach, to jesteś popierdolony! Prawie ją zabiłeś!
- Wyjdzie z tego, spokojnie - parsknął, a ja uniosłem jedną brew do góry i ugryzłem się w język, żeby nie powiedzieć o kilka słów za dużo. - To nie jest rozmowa na telefon, przyjacielu.
- W porządku - powiedziałem spokojnym i opanowanym głosem, mimo że w wewnątrz mnie wybuchł już trzeci wulkan, a ja byłem bliski rozwalenia czegoś. Powstrzymywała mnie Hope, która spokojnie spała sobie w swoim łóżku. - Dzisiaj przed północą przy Garażach. Mam nadzieję, że wiesz gdzie to.
- Owszem, do zobaczenia, przyjacielu - zaśmiał się i się rozłączył.
Potrzebowałem pomocy, wiedziałem, że przyjedzie z kimś. Zawsze to robił, bo był zbyt słaby, aby przyjść sam i stawić mi czoła. Nie wiedział z kim zadarł - po raz kolejny - i że tym razem nie będę okazywał litości. Zabiję skurwysyna bez żadnych wyrzutów sumienia. Nie zdążyłem się uspokoić, kiedy znów zadzwonił telefon. Wziąłem jeden, głęboki oddech i brutalnie przyłożyłem telefon do ucha.
- Czego - warknąłem.
- Um, pan Bieber? - usłyszałam dość niepewny głos jakiejś kobiety. Uniosłem oczy ku górze, licząc do dziesięciu.
- Tak - odparłem nieco spokojniejszym głosem. - Słucham?
- Dzwonię w imieniu doktora Kodeline.. Chciał jedynie poinformować, że pani Carter wybudziła się i jest z nią wszystko w porządku. Um, prosił, aby pan teraz nie przyjeżdżał, ponieważ jest to niepotrzebne i ma nadzieję, że zobaczy się pan z doktorem rano.
Cała złość, cały ten gniew.. Poszło w niepamięć. Stałem się szczęśliwy, że Sam nic nie jest. I jest z nią dobrze! To była najlepsza wiadomość, jaką mogłem dostać. Automatycznie uśmiechnąłem się jak głupi do telefonu i kiwnąłem głową.
- Okej, dziękuję za informację.
- Dobranoc, panie Bieber i przepraszam.
- To ja przepraszam - mruknąłem zażenowany tym, jak przywitałem tę kobietę. - Dobranoc - dodałem i szybko się rozłączyłem.

*

Z samego rana natychmiast udałem się z moją córką do szpitala, aby odwiedzić Sam i zobaczyć w jakim jest stanie. Cieszyłem się jak dziecko z wiadomości, że moja dziewczyna się wybudziła. W tym momencie to był dla mnie najlepszy prezent, jaki mógłbym dostać. Nie chciałem niczego innego jak zobaczyć jej cudowne oczy i uśmiech. Pragnąłem już ją zabrać do domu i móc się nią opiekować. Zatrzymując się na czerwonych światłach szybko wpisałem smsa od treści "Sam się wybudziła." i wysłałem go do Chrisa, Ashtona i Jamesa. Chris odpisał mi, że przyjedzie na chwilę z moją mamą, a potem ją odwiezie na lotnisko, Ash napisał mi, że już jedzie, a James kazał mi się nie śpieszyć z pracą, a kwiaty dla Sam od niego zostały już wysłane. Cóż, to było miłe.
Cieszył mnie również widok w końcu uśmiechniętej Hope, która ciągle wierciła się na swoim miejscu. Tak samo jak ja nie mogła się doczekać, aż ją zobaczy. I nie dziwiło mnie to. Dziewczynka była przywiązana do swojej mamy, bardziej niż do mnie i to jest normalne.
Trzymając rączkę Ho w swojej wielkiej dłoni szliśmy przez korytarze, aż w końcu napotkałem się na doktora Kodeline, który powiedział mi, gdzie przebywa moja dziewczyna. Natychmiast się udaliśmy do sali 295 i kiedy dotarliśmy w tym samym czasie ja spojrzałem na swoją córkę a ona na mnie i weszliśmy do środka, gdzie Sam siedziała bawiąc się pilotem od telewizora. Wyglądała na przemęczoną. Słysząc nas odwróciła głowę, a na jej twarzy natychmiast pojawił się cudowny uśmiech, którego tak bardzo mi brakowało. Żyła i było z nią wszystko w porządku - to było najważniejsze.
- Hope - wychrypiała rozczulona, kiedy zaczęła biec w stronę swojej mamy. Rozłożyła ręce, a dziewczyna wspięła się na łóżko szpitalne i wtuliła w brunetkę.
- Wyzdrowiejesz? - zapytała, a ja uśmiechnąłem się pod nosem.
- Oczywiście, że tak.
Dziewczynka wtuliła się mocniej w moją kobietę, dlatego postanowiłem podejść i również się jakoś przywitać. Chwyciłem jej dłoń i mocno ścisnąłem, pokazując że też tu jestem. Widziałem jak łzy majaczą w jej oczach, jednak nie były to łzy smutku, a szczęścia. Schyliłem się i delikatnie musnąłem jej usta, bojąc się, że mógłbym jej zrobić jakąś krzywdę. Westchnąłem cicho zadowolony ze smaku jej warg, za którymi zdążyłem się stęsknić.
- Jak się czujesz?
- Zmęczona i trochę obolała - wyznała, jednak uśmiechnęła się słabo. - Chociaż teraz lepiej, bo przyszliście.
- Doktor nie pozwolił mi w nocy przyjeżdżać - westchnąłem, a brunetka pokiwała głową.
- Bo ja mu nie pozwoliłam. Wiedziałam, że byś przyjechał, dlatego go o to poprosiłam.
Zmarszczyłem brwi, jednak po chwili się zaśmiałem.
- Jesteś niemożliwa.
- Ty również.
Spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
- Cieszę się, że nic ci wielkiego nie jest.
- Ważne, że jestem wciąż sprawna, to się liczy.
Kiwnąłem głową. Miała w stu procentach rację.
Później przyjechał Ashton z ogromnymi kwiatami, kolejne kwiaty nadesłane przez Jamesa doszły po godzinie odkąd do niego napisałem, natomiast Chris z moją mamą wpadli by się przywitać i pożegnać, bo po chwili musieli jechać na lotnisko. Pattie ogromnie się cieszyła, że Sam wybudziła się przed jej wyjazdem, ale smuciła, że nie mogła zostać dłużej. Mówiłem, że mogę zmienić termin jej lotu, ale nie zgodziła się, mówiąc, że za dużo na to zachodu.
Wieczorem, kiedy poprosiłem Chrisa o przenocowanie mojej córki u niego, razem z Ashtonem wyszliśmy ze szpitala. Lekarze powiedzieli, że Sam musi odpocząć, więc koło osiemnastej postanowiliśmy wyjść. Powiedziałem mu o tym, że to był Jaden. Ten, kto potrącił Sam, dlatego natychmiast zgodził. Właściwie to nie ważne kto byłby sprawcą - i tak by mi pomógł. Jest naprawdę dobrym przyjacielem.

Wysiedliśmy z samochodu chowając nasze bronie w spodnie i luźnym krokiem odeszliśmy od mojego auta. Byliśmy przy Garażach; w miejscu, gdzie zazwyczaj ludzie załatwią swoje brudne sprawy, aby w razie czego nie było nic praktycznie słyszeć. Garaże znajdowały się na dzielnicy, w której mimo, iż było pełno ludzi - każdy udawał, że nic nie widzi i nie słyszy. Zostali przygotowani już do tego, aby się nie wtrącali. A tym bardziej, aby nie dzwonili na policję. Wiedzieli, że jeśli by to zrobili każdy z nas znalazłby tę osobę i naprawdę miałaby poważne problemy. Z drugiej strony zauważyłem wyłaniającego się Jadena i o dziwo - był sam. Schowałem dłonie w przede kieszenie spodni, zostawiając nieschowane kciuki. Patrzyłem z pogardą na Smitha. Jednak byłem chyba bardziej zły na siebie niż na niego. W końcu byłem o tyle naiwny, żeby podać mu swoją dłoń.
- Przyszedłeś z obstawą? - parsknął, a ja zmarszczyłem swoje brwi. Próbował mnie już od ranu w jakiś sposób sprowokować, co za idiota. - Odkąd wyjechałeś stałeś się jeszcze głupszy niż byłeś.
- Do rzeczy, Smith - ponagliłem go. Przysięgam, że moja dłoń świerzbiła mnie, aby chwycić broń i strzelić prosto w niego.
Wtedy on pstryknął palcami a zza jego pleców wyłoniła się dwójka mężczyzn. Mieli skrzyżowane ręce na klatce piersiowej i udawali twardzieli, jednak ten widok jedynie mnie rozśmieszał.
- Pamiętasz Dave'a? - zapytał, na co skinąłem głową. Jak mógłbym go nie pamiętać? Jeden był gorszy od drugiego. Oczywiście głupotą. - Kiedy dowiedziałem się, że żyjesz marzyłem tylko o tym, żeby sprowadzić cię z powrotem do Kanady i oddać w ręce policji. A wiesz czemu? Bo przez ciebie, Dave musi siedzieć za twoją śmierć.
Parsknąłem śmiechem.
- Niby czemu?
- Uznali, że twoja śmierć jest jego winą.
- Tak mi przykro, że aż wcale - wzruszyłem ramionami. Niech sobie siedzi, miałem w dupie Dave'a. - Więc twoją zemstą za to, było spowodowanie wypadku?
- Owszem..
- Jesteś na tyle głupi, że nawet to ci się nie udało. Poza tym twoje zemsty są naprawdę beznadziejne, stary. Doprawdy kiedy potrąciłeś moją dziewczynę myślałem, że zrobiłem ci coś czego faktycznie mógłbym żałować. A tu proszę, znaleźli się przyjaciele? - zaśmiałem się głośno. Jaden zmierzył mnie wzrokiem, jego klatka unosiła się szybko i tak samo opadała na dół. Wyprowadzałem go z równowagi. Podszedłem do niego bliżej, tak że dzieliły nas zaledwie centymetry. Byłem niewiele wyższy od niego, ale jednak. I silniejszy. - Nic nie boli bardziej niż utrata bliskiej osoby? - prychnąłem i chwyciłem kołnierzyk jego koszuli, delikatnie podnosząc do góry. - Prawie zabiłeś Sam jako zemstę za to, że twoja psiapsiółka siedzi w więzieniu, kretynie! - krzyknąłem i splunąłem obok niego. Zaczynałem być wściekły, kiedy dochodził mnie powód spowodowania wypadku. Co za kretyn, kurwa!
Puściłem go pchając do tyłu, tak że prawie się wywrócił. Podszedłem znów do niego, sprawnie wyciągając broń z kieszeni i celując prosto w chłopaka. Otworzył szeroko oczy i spojrzał na swoich chłopaków, którzy również byli wystraszeni. Co za palanty.
- Ja również jestem mściwy - przypomniałem mu. - Skoro chciałeś zabić moją dziewczynę za wpakowanie Dave'a do pudła, równie dobrze mogę Ci strzelić kulkę w łeb za to, że prawie zabiłeś Sam.
- Justin.. - wymamrotał i powoli się podniósł, ostrożnie jakby bał się, że zaraz w niego strzelę. Czekałem po prostu na odpowiedni moment, nie mam zamiaru użerać się z tym gnojem. - Wytłumaczę ci..
- Za późno - uśmiechnąłem się ponuro i nacisnąłem za spust. Rozległ się huk, a po chwili Jaden leżał na ziemi wykrwawiając się. W tym samym momencie podjechali koledzy Ashtona, którzy są również dla mnie zaufani, choć nie znam ich do końca. Spojrzałem na tych dwóch typków od Jadena, którzy pokręcili głowami.
- Nic nie powiemy.
- Nic nie widzi..
Nie zdążył dokończyć, bo każdy dostał kulkę prosto w serce. Spojrzałem triumfalnie na Ashtona i jego kolegów, po czym kiwnąłem do nich głową.
- Zajmijcie się nimi.
Ashton jak i jego kumple zaczęli zabierać ciała z Garaży. Postanowiłem się uspokoić, bo jednak złość wciąż we mnie wrzała. Nie miałem wyrzutów sumienia. Wręcz przeciwnie - cieszyłem się, że w końcu pozbyłem się tego dupka z mojego życia. Miałem dość takiego życia, jednak widocznie skoro raz się w to wpakowałeś, zostaniesz w tym na zawsze. Musiałem jednak w jakiś sposób z tym skończyć, bo teraz mam własną córkę i dziewczynę, którymi muszę się opiekować. Sprawiać, by były bezpieczne. 

rozdział trochę później, ale to dlatego, że jest to ostatni rozdział. taaaak, dobrze czytacie - to ostatni rozdział. wiem, że miałam pisać do ok 30 rozdziałów, ale nie dam rady. po prostu myślę, że historia powinna się skończyć i już. niedługo dodam epilog drugiej części unpredictable i tam się trochę rozpiszę:)  do zobaczenia! 

14 comments:

  1. Szkoda że to już koniec tej historii, ale cóż, w końcu wszystko się kiedyś kończy. Nie mogę doczekać się epilogu, mam nadzieję, że będzie szczęśliwy :)

    http://addicted-fanfic.blogspot.com

    ReplyDelete
  2. szkoda że się kończy / @arianatorka

    ReplyDelete
  3. Anonymous8/23/2014

    Szkoda że to już koniec . Bo kocham to ff <3

    ReplyDelete
  4. Anonymous8/23/2014

    Szkoda że kończysz pisać. Podziwiam cię za twoją pracę na blogiem. Historia naprawdę niesamowita, ciekawa jestem epilogu<3
    ~M

    ReplyDelete
  5. Swietny ! Chociaz bardzo zaluje ze konczysz to szanuje Twoja decyzje i czekam na epilog. Mam tylko nadzieje ze skonczy sie happy endem...

    ReplyDelete
  6. Szkoda że kończysz, pokochałam to ff :c czekam na epilog, kocham Cię <3 -@thisswaggirl_JB

    ReplyDelete
  7. Anonymous8/23/2014

    Uff..Sam się wybudziła :) Szkoda żę kończysz już pisać to opowiadanie :(

    ReplyDelete
  8. koniec?
    ale jak to?
    tak szybko?
    Boże, będę tęsknić.... :( aż mi się smutno zrobiło... :(
    ech... ale do rzeczy:
    rozdział genialny! <3 cieszę się, że Sam się obudziła. :) a ta końcówka... Jadena nie ma! :D
    czekam już z niecierpliwością na epilog, Słońce. :*

    @saaalvame

    ReplyDelete
  9. Anonymous8/23/2014

    Świetne ff, szkoda ze to juz prawie koniec. Czekam nn

    ReplyDelete


  10. A nie chciałabyś wrócić do tworzenia serialu na yt? (: Ja chyba wznowię serię, którą próbowałam stworzyć rok temu. Super byłoby gdyby świat serialów z yt został aktywowany (:

    ReplyDelete
  11. Koniec ? Nie musiałaś sie wogole męczyć pisać tego opowiadanie jak teras sie kończy ? Lol nary

    ReplyDelete
  12. Anonymous8/25/2014

    Omg Sam zdrowieje a justin zajal się biznesem :)3

    ReplyDelete
  13. To cudowne opowiadanie. Ale początek drugiej części mnie zeschizował na maxa. Piszesz dobrze. Nic dodać nic ująć. Życzę weny i do następnego. Zapraszam na swoje opowiadania. :)

    ReplyDelete
  14. ojejuu ♥
    nie wiem czy dam rade sie pożegnać z tym opowiadaniem, pewnie będe wracała i wracała do niego bo jest takie adsfkdjfgdfsk ♥
    no cóż czekam na epilog xxo

    ReplyDelete