09/08/2014

24

Od dobrych ośmiu godzin siedziałem na tych niewygodnych, szpitalnych krzesełkach obok sali operacyjnej i wytrwale czekałem na to, aż ktoś stamtąd wyjdzie i powie mi jak sytuacja z Sam. Bałem się. Bałem się cholernie i nie chowałem tego w sobie. Bo jeśli moja księżniczka nie wyjdzie z tego cało, obiecuję, że będę obwiniał się o to do końca życia. Nie wiedziałem kim jest osoba, która spowodowała ten wypadek, jednak wiedziałem, że zrobię wszystko, by się tego dowiedzieć. A wtedy nie będę odpowiadał za jego stan. 
Przymknąłem swoje zmęczone oczy. Mimo ogromnego zmęczenia nie potrafiłem zasnąć. I pomimo tego, że było tak cholernie nie wygodnie mi w garniturze to siedziałem i czekałem. Mama kazała mi pójść się chociaż przebrać i tu wrócić, jednak jakimś cudem wybiłem jej z głowy ten pomysł i poprosiłem Chrisa, by zawiózł ją do domu i się nią zaopiekował.
Oczywiście musiałem również wyjaśnić wszystko Ashtonowi, mimo, że sam nie do końca rozumiałem tej sytuacji. Jednak należały mu się wyjaśnienia, w końcu musi znowu pilnować mojej córki.
Marzyłem o tym, żeby to był głupi sen, z którego zaraz się obudzę.
Jednak chyba zbyt wiele oczekiwałem od życia.
Wstałem, gdy zauważyłem jak siwiejący już mężczyzna wychodzi z sali operacyjnej. Jego wyraz twarzy nie wyrażał nic. Kompletnie. Miał usta złożone w cienką linię i zmęczone oczy, które obserwowały mnie. Podszedłem do niego, a serce niemalże wyskoczyło mi z gardła.
- I jak? Sam żyje? Co się stało? - zacząłem obsypywać go pytania. Westchnął cicho i spojrzał na mnie wzrokiem... współczującym? Tak, to chyba dobre określenie. Przełknąłem cicho ślinę, czując, że mi niedobrze od tego stresu. No mów człowieku, do kurwy...
- Cóż. Pani Samantha została przywieziona do nas w krytycznym stanie, jednak zdołaliśmy ją uratować. Ma złamaną rękę i wstrząs mózgu, jednak nic poważniejszego. Pani Carter miała wielkie szczęście, panie...
- Bieber - mruknąłem i podaliśmy sobie dłonie.
- Dr. Kodeline. Pani Samantha została przewieziona do sali pooperacyjnej, a lekarstwo na uśpienie jeszcze działa, jednak powinna niedługo się wybudzić.
- Mogę pójść do jej sali?
- Powinna odpoczywać, ale myślę, że zrobimy wyjątek i na jakieś dziesięć minut będzie mógł pan pójść - uśmiechnął się ciepło, co odwzajemniłem. I to jest ten moment, kiedy wiem o co chodzi z powiedzeniem: "Kamień spadł mi z serca." Poważnie, ja naprawdę czułem jakby moje serce zostało uwolnione od tysięcy kamieni, które musiał dźwigać przez ten cały czas. Podziękowałem doktorowi i dowiedziałem się, że Sam leży w sali 356, dlatego też się tam udałem.
Po kilku minutach, może kilkunastu wreszcie odnalazłem salę i przez szybę zauważyłem brunetkę, podpiętą do różnych szpitalnych urządzeń. Miała zamknięte oczy, a jej klatka piersiowa powoli się unosiła i opadała. Prawą rękę miała dokładnie obandażowaną i w gipsie.
Powoli wszedłem do pomieszczenia, ostrożnie zamykając za sobą drzwi. Wystukałem na telefonie do Chrisa, że z Sam wszystko w porządku i żeby powiadomił Ashtona i moją mamę. Będę musiał powiedzieć naszej córce, że jej mamusia miała wypadek. Ciekawe jak to przyjmie.
Usiadłem na krzesełku, obok jej łóżka i chwyciłem jej ciepłą dłoń w swoją. Ścisnąłem ją, mając nadzieję, że wewnętrznie czuje moją obecność i wie, że jestem tu przy niej.
- Przepraszam, że nie byłem wtedy przy Tobie - zacząłem mówić.
Kiedyś słyszałem, że powinno się mówić do ludzi w śpiączce, bo oni to wszystko słyszą i coś tam jeszcze. Dlaczego miałbym tego nie wypróbować?
- Ale teraz jestem i nie zostawię Cię - westchnąłem i ucałowałem każdą kostkę u jej dłoni. - Niedługo wyjdziesz stąd, skarbie. A osoba, która to zrobiła słono za to zapłaci, obiecuję. - Szepnąłem i przygryzłem wargę.
Widząc osobę, którą kochasz w takim stanie nawet dla mnie - największego dupka na świecie, który nie ma uczuć - cholernie boli i nie potrafisz znieść myśli, że była bliska śmierci. Próbowałem myśleć pozytywnie: w końcu Sam żyje i niedługo wyzdrowieje, wrócimy do normalności, prawda? Jednak dręczyła mnie myśl, kto mógł być tak głupi, żeby spowodować ten wypadek.
W sali panowała przepełniona wieloma emocjami cisza. Jedynie pikanie szpitalnych urządzeń oraz zegar wiszący na ścianie zagłuszał ciszę. Byłem pogrążony w swoich myślach, nie mogąc się nawet od nich oderwać. Nie wiem ile czasu tak siedziałem bezczynnie przy swojej dziewczynie, trzymając jej dłoń. Głowę ułożyłem na przy jej nogach, przy okazji zamknąłem oczy.
Usłyszałem ciche otwieranie drzwi, a później poczułem dużą dłoń umiejscowioną na moim ramieniu. Podniosłem głowę i spojrzałem na doktora Kodeline'a.
- Będę musiał poprosić Cię o wyjście - powiedział cichym głosem, a ja westchnąłem i podniosłem się. Wciąż trzymałem dłoń Sammy w swojej. - Jedź do domu, prześpij się i za kilka godzin możesz wrócić. Będziemy dzwonić, jeśli będą jakieś komplikacje - powiedział i zapewnił mnie swoim ciepłym, typowo lekarskim uśmiechem. Kiwnąłem głową i przeniosłem wzrok na brunetkę. Schyliłem się i musnąłem ustami jej czoło.
- Kocham Cię - mruknąłem cicho i wyprostowałem się, wychodząc z pomieszczenia.

Tego samego jeszcze dnia, a raczej już pod wieczór odebrałem moją córkę od Asha, ówcześnie mu dziękując za popilnowanie jej i uspokoiłem go, mówiąc, że wszystko jest w porządku z Sam. Zaparkowałem przed naszym domem, na ogródki i wziąłem na ręce śpiącą Hope. Wszedłem do pustego domu, który momentalnie stracił jakikolwiek blask, kiedy nie było tu Sam. Westchnąwszy zdjąłem swoje buty.
- Gdzie jest mama? - wymamrotała cicho moja córeczka, chowając głowę w zagłębienie mojej szyi. Przełknąłem cicho ślinę. Miałem nadzieję, że powiem jej to wszystko rano, jednak teraz.. Nie miałem wyjścia - musiałem cokolwiek powiedzieć. A najlepiej prawdę.
- Mama miała wypadek, kochanie.. Ale wszystko jest z nią w porządku.
- Jaki wypadek? - zmarszczyła brwi i spojrzała na mnie. Pocałowałem ją w czoło i poszedłem do kuchni.
- Samochodowy.
- Chcę do niej.
- Wiem, skarbie, ale mamusia jeszcze śpi, wiesz? Jutro pojedziemy.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - uśmiechnąłem się ciepło i posadziłem ją na krześle. Widziałem, że wyraźnie się tą wiadomością zmartwiła. Była smutniejsza i miałem wrażenie, że zaraz się rozpłacze, ale dzielnie siedziała i patrzyła na mnie. - Na co masz ochotę?
- Nie jestem głodna.
- Hope - spojrzałem na nią "ojcowskim wzrokiem", który nie chciał słyszeć sprzeciwu. Zrobiła minę zbitego szczeniaczka i mimo, że prawie jej uległem, w końcu cicho jęknęła.
- Daj mi serek waniliowy.
Uśmiechnąłem się triumfalnie i wyjąłem z lodówki serek o który poprosiła oraz z szafki łyżeczkę i patrzyłem na nią jak się zajada. Jadła niechętnie, wiedziałem, że to spowodowane jest informacją o jej mamie, jednak nie mogłem nic na to poradzić. Musiała coś zjeść, bo u Ashtona nic nie tknęła. 

*
Sam
Powoli zaczęły do mnie dochodzić różne odgłosy, jednak nie mogłam ogarnąć, gdzie się znajduję. Wiedziałam, że leżę. Wiedziałam też, że nie mogę się poruszyć oraz otworzyć oczu. Nie podobało mi się. Gdzie ja jestem? To pytanie chodziło w kółko po moim umyśle, jak jakaś mantra. Próbowałam przypomnieć sobie, co się działo wcześniej, zanim zostałam podpięta do jakichś rzeczy. Tak, coraz mocniej wyczuwam różne rzeczy. Usłyszałam również miarowe pikanie jakiejś maszyny, a mój nos zbadał teren i cóż.. Czułam charakterystyczny szpitalny zapach. Ale czemu do cholery miałabym leżeć w szpitalu podpięta do przeróżnych rzeczy?
Wciąż próbowałam otworzyć swoje oczy, ale miałam wrażenie, jakby były przyklejone jakimś magicznie trwałym klejem, który za żadne skarby nie chciał odpuścić i pozwolić mi zobaczyć. Cokolwiek.
Poddałam się i postanowiłam wszystko przemyśleć. Zdecydowanie szło mi to mozolnie i zastanawiałam się czemu. W końcu w rozmyślaniu byłam mistrzem, a teraz przychodziło mi z wielkim trudem, żeby cokolwiek sobie przypomnieć. Oczywiście wiedziałam kim jestem, skąd pochodzę. Wiedziałam, że mam córkę, chłopaka. Wiedziałam wszystko. Wiedziałam również, że muszę znajdować się w szpitalu, albo coś, co przypomina szpital i ten irytujący zapach. 
Dobra, uznajmy, że znajduję się w szpitalu.
Ale dlaczego?
Dlaczego zostałam podpięta do różnych maszyn, oddychało mi się z trudem, praktycznie nie czułam swoich kończyn i cóż - nawet nie potrafiłam ich podnieść. 
Okej, Sammy. Skoncentruj się. Co się mogło stać..
Mimo wielu trudów, skupiłam się jak jeszcze nigdy. Ostatnie co pamiętam to moment, gdy rozmawiałam przez telefon z Pattie, która oznajmiła, że się zgubiła, a chciała odstawić już Hope. Co było dalej, to po prostu nie mogę sobie przypomnieć. Jakby ktoś ten właśnie urywek postanowił mi wymazać z pamięci. I przysięgam, to była najbardziej frustrująca rzecz - jesteś świadoma, że coś się stało; że było coś, czego nie możesz sobie przypomnieć, ale nie jesteś wstanie przywrócić tego momentu z powrotem do umysłu. 
Nagle usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi, a potem ostrożnie je zamyka. Chciałam otworzyć oczy, by zobaczyć kto to, ale o ironio - nie mogłam!
Ta sama osoba - a wiedziałam, że to jedna osoba, ponieważ dało łatwo się usłyszeć jeden chód, a nie kilka - przysunęła krzesełko chyba koło mojego łóżka i usiadła, biorąc moją dłoń w swoją. 
To były zdecydowanie męskie ręce.
I doskonale wiedziałam do kogo należą. 
Chciałam się uśmiechnąć, albo chociaż ścisnąć jego dłoń, ale nie mogłam. 
- Przepraszam, że nie byłem wtedy przy Tobie.
Jego głos był cichy i przybity. Nie musiałam na niego patrzeć, żeby wiedzieć, iż jest cholernie zmęczony. Prawdopodobnie siedział tu przez ten cały czas i oczywiście zaczęłam mieć wyrzuty sumienia.
- Ale teraz jestem i nie zostawię Cię - westchnął cicho, podniósł moją dłoń, którą trzymał i zaczął całować każdą kostkę. - Niedługo stąd wyjdziesz, skarbie. A osoba, która to zrobiła słono za to zapłaci, obiecuję.
Ostatnie słowa niemalże wyszeptał. Chciałam wybić mu ten pomysł z głowy. Doskonale wiedziałam, że jest zdolny do odnalezienia tej osoby i zrobienia mu krzywdy. Cokolwiek zrobiła ta osoba, na pewno zrobiła to przez przypadek. Nie chciałam, żeby Justin robił coś pochopnie. 
Nie wiem ile dokładnie minęło. Może kilka minut, może kilkanaście. A może nawet kilka godzin, wiedziałam jednak, że było mi dobrze, kiedy ktoś, kogo kocham był przy mnie. 
I wewnętrznie zaczęłam panikować, kiedy czułam, że znów odlatuję. Bałam się, że umieram.
Przed moim zaśnięciem usłyszałam jeszcze jak znowu drzwi się otwierają, a jakiś mężczyzna każe wyjść Justinowi. Chciałam krzyknąć, żeby zostać. Albo przynajmniej ścisnąć tą rękę, by wiedział, że nie śpię; że kontaktuję i żeby ze mną został, cokolwiek. Ale nic takiego się nie stało. 
Poczułam jeszcze jak subtelnie muska moje czoło, a później mówi szeptem:
- Kocham Cię.
Po tym nasze dłonie się rozdzielają, a ja zaczynam odlatywać. Nie słuchałam lekarza - bo tak wywnioskowałam - i tego co mówił. Po prostu znowu zasnęłam. Nie wiem na ile.


wiem, że rozdział jest dopiero teraz i wiem, że jest cholernie krótki i nie zadowalający. przepraszam. byłam nad morzem gdzie nie miałam internetu, a potem nie mogłam się ogarnąć, by cokolwiek napisać. zaraz wyjeżdżam na kilka dni nad jezioro, więc znów mnie nie będzie. chciałam was jeszcze powiadomić, że niedługo koniec unpredictable. do zobaczenia niedługo, z kolejnym rozdziałem. zapraszam was na moje drugie ff: BBaby

11 comments:

  1. Rozdział jest super...tylko smutny :(
    No ale nie zawsze będzie fajnie i kolorowo. Czekam z niecierpliwością na nexta :)


    @ameneris.
    http://bizzle-opowiadanie.blogspot.com

    ReplyDelete
  2. Anonymous8/09/2014

    Uwielbiam

    ReplyDelete
  3. Anonymous8/09/2014

    Kocham to, korzystaj z wakacji skarbie. Czekam nn

    ReplyDelete
  4. świetny rozdział :) @arianatorka

    ReplyDelete
  5. Anonymous8/09/2014

    Świetny rozdział. Zazdroszczę Ci, że potrafisz tak wszystko opisać, każdą sytuację z punktu widzenia każdej osoby. Czekam na kolejny rozdział :) / @rihbiebsworld

    ReplyDelete
  6. Świetny rozdział czekam na nowy ;)

    ReplyDelete
  7. Swietny bardzo mi sie podoba :)

    ReplyDelete
  8. jejku, jaki smutny ten rozdział :( ale za to tak cholernie idealny <3

    @saaalvame

    ReplyDelete
  9. Anonymous8/10/2014

    świetny <3

    ReplyDelete
  10. Anonymous8/20/2014

    Bardzo mi sie podoba twoje opowiadanie oby tak dalej.<3
    ~M

    ReplyDelete