14/06/2014

20

Znacie to uczucie, kiedy miotają wami przeróżne uczucia? Złość, nienawiść, żądza mordu, ale także nagłe wybaczenie i smutek. No i przede wszystkim ogromne zaskoczenie i bezradność. Nie potrafisz się ich wyzbyć, choć tak bardzo byś tego chciała. Nie potrafisz się na niczym skupić, tylko na tym, dlaczego osoba, którą kochasz i ona kocha Ciebie wciąż kłamie. To nie jest przyjemne, z chęcią powiedziałabym, że było to najgorsze uczucie jakie można mieć. Po tym wszystkim co się stało, on nie potrafi mi powiedzieć tego, że wciąż się ściga? Dlaczego? Czyżby mi nie ufał? A może boi się, że mu zabronię?
Owszem, nie podoba mi się to, że wciąż to robi. Jest to cholernie niebezpiecznie, jednak jeśli kocha to robić, to dlaczego miałabym być powodem, dla którego musiałby z wyścigów zrezygnować? Czy ja naprawdę jestem, aż tak okropną osobą, że własny chłopak nie powierza mi takich tajemnic? 
Westchnęłam ciężko i opadłam na fotel w salonie. Miałam chwilę dla siebie, kiedy Hope zajęła się zabawą lalkami. Przyglądałam jej się i dziwiło mnie, że tak szybko zaakceptowała Justina. Ale to dobrze.. Gorzej może być, kiedy dorośnie i zrozumie co to była za sytuacja, a wtedy jak to nastolatka może się po prostu na nas obrazić za to.
Spojrzała na mnie i pogodnie się do mnie uśmiechnęła. Zaprzestała na chwilę swoją czynność i przyglądała mi się naprawdę dłuższą chwilę.
- Co się stało, mamo?
Mój wyraz twarzy diametralnie się zmienił. Och, zapomniałam, że ten mały brzdąc potrafi zauważyć, kiedy mam gorszy humor.
- Nic, skarbie - uśmiechnęłam się do niej i wstałam, podchodząc do niej. Usiadłam obok niej i wzięłam jedną lalkę, która leżała w łóżku. - Ale się wyspałam - zmodyfikowałam głos, a moja córka głośno się zaśmiała. 

Justin
Jechałem swoim autem wysłuchując opowieści mojego przyjaciela. Buzia mu się nie zamykała, ale i tak mi to nie przeszkadzało. I tak go praktycznie nie słuchałem. Byłem zamyślony. Zastanawiałem się, czy powiedzieć Sam o moich wyścigach, czy jednak zostawić tę wiadomość dla siebie. Nie chciałem, aby się złościła, lub co gorsza dodatkowo się zamartwiała. Na wyścigach mi się nic nie stanie... Nie jeżdżę tak jak kiedyś. Dla mnie wyścig już nie polega tylko na tym, aby wygrać. Nawet jeśli ktoś miałby umrzeć. Jeździłem szybko, jednak w jakiś sposób ostrożnie i mimo to wygrywałem. 
Jednak miałem w sobie jakąś blokadę przed powiedzeniem tego Sam. To nie tak, że jej nie ufam. Bo ufam jej bezgranicznie. Po prostu boję się tego, że się naprawdę wkurzy. A wtedy będzie nieciekawie. 
Przyśpieszyłem, kiedy na drodze nie było praktycznie nikogo. To była moja ulubiona droga, między innymi dlatego, że nikt tędy praktycznie nie jeździł, droga była cały czas prosta, a ja mogłem nacieszyć się chwilową wolnością.
- Jus, słuchasz mnie? 
- Hm? - spojrzałem na niego zdezorientowany. No tak, on przecież mi coś opowiadał... Cholera.
- Ja pierdole... - Wywrócił oczami. - Pytałem, o której będziesz na Ulicach. 
- Tak jak zawsze. Koło dziesiątej.
- Myślisz, że psy znowu przyjadą? - uśmiechnął się na ostatnie wspomnienie. Taaa, ostatnio dosyć wiele się wydarzyło podczas wyścigów, to zabawne, że nikogo nie złapali. Odwzajemniłem uśmiech, na chwilę przestając myśleć o reakcji Sam, a zastępując je zabawną przygodą podczas naszego ścigania się na Ulicach. Ulice są w dalszej części położonego w Londynu. Rzadko kiedy kto tamtędy przejeżdża, bo po prostu jest tam tak jakby ślepy zaułek. Idealnie miejsce dla nas, osób ścigających się. Zwłaszcza późnym wieczorem, kiedy niebo jest już granatowe, a latarnie delikatnie oświetlają nam drogę. Nie oznacza to jednak, że jesteśmy tam sami i możemy robić co chcemy. Stoi tak kilka domów i okazało się, że sąsiedzi są dosyć upierdliwi. Często ich w domu nie ma, jednak kiedy są zazwyczaj dzwonią po naszych "przyjaciół", którzy są szybciej niż Ashton, kiedy mówi się, że pornol w telewizji leci. 
- Przyjadą, jeśli ta dziwka jest w domu - wzruszyłem ramionami i nagle skręciłem w prawo. Ta droga prowadzi do domu Ashtona. Po kilkunastu minutach zaparkowałem pojazd na jego ogródku. 
- Chcesz wejść? - zmienił swój głos, na bardziej piszczący i przypominający głos plastikowej blondyneczki. Przybliżył się do mnie i zatrzepotał rzęsami. Ja pierdole, co za idiota.
- Spierdalaj, gejuchu - zaśmiałem się razem z nim i wysiadł z samochodu. 
- Przyjedziesz po mnie, czy mam sam jechać? 
- Mogę przyjechać, tylko bądź na czas, bo nie będę na Ciebie czekał, aż w końcu się wypudrujesz - burknąłem z nutą rozbawienia w głosie. Pokazał mi kciuka i podbiegł do drzwi, przez które po chwili wszedł do swojego mieszkania. 
Odpaliłem silnik i wyjechałem z jego ogródka, kierując się w stronę domu.
Bałem się powiedzieć o tym wszystkim Sam, ale zdecydowałem, że powiem. Nie teraz i nie wieczorem. Może jutro, ewentualnie za tydzień. Ale powiem. Kiedyś, na pewno.

Zatrąbiłem, kiedy znalazłem się w naszym ogródku. Ściszyłem nieco muzykę, która grała na cały regulator i cierpliwie czekałem na moje dwie dziewczyny. Otworzyłem okno i z kieszeni wyjąłem papierosa. Odpaliłem go zapalniczką i biorąc go do ust, mocno się nim zaciągnąłem. Wypuściłem dom z ust i rękę z papierosem wyjąłem na zewnątrz, przez okno. Sprawdziłem godzinę. Była pierwsza po południu, więc do dziesiątej miałem jeszcze mnóstwo czasu. Przez ten czas, chciałem zabrać czas swojemu dziecku. Po kilku, może kilkunastu minutach Sammy wyszłam razem z uśmiechniętą Hope, która widząc mnie zaczęła biec w moją stronę. Akurat zgasiłem papierosa i wysiadłem witając się ze swoją córką.
- Co robiłaś, księżniczko? - zapytałem, a ona udawała, że myśli. Przez ten czas wsadziłem ją do samochodu i zacząłem zapinać.
- Bawiłam się z mamą w dom lalkami. Brakowało taty.
Spojrzałem na Sam, która jedynie wzruszyła ramionami.
- Był w pracy, kochanie. Za dwie godzinki wraca do domu, tak samo jak jego córeczka, więc się pobawią - uśmiechnąłem się do niej, muskając jej czółko. Zamknąłem drzwi i podszedłem do swojej dziewczyny, która wydawała mi się, że ma zły humor. Zmarszczyłem brwi i przyciągnąłem ją do siebie, chcąc pocałować, jednak odsunęła się ode mnie i weszła do samochodu, odwracając się i mówiąc coś do Ho. Zdezorientowany wsiadłem do samochodu i obróciłem głowę w jej stronę. Starała się mnie ignorować, jednak widziałem jak kątem oka na mnie spojrzała, a później dumnie uniosła twarz do góry.
- O co Ci chodzi? - spytałem w końcu. Nie spojrzała na mnie. Nie odezwała się. Zero, nic. Kompletnie.
- Sam - odezwałem się znowu, a ona znowu mnie zignorowała. Zaczynało mnie to denerwować. Co ja takiego zrobiłem, że teraz mnie tak ignoruje? Gdyby nie nasza córeczka z tyłu, zapewne użyłbym siły, żeby nareszcie na mnie spojrzała. Wziąłem jedynie głęboki oddech, kładąc dłonie na kierownicy, ówcześnie odpalając silnik. - Porozmawiamy później.
Słyszałem jak wciąga powietrze. Jechaliśmy w zupełnej ciszy. To znaczy nie wliczając w to muzykę z radia i śpiewania Hope. Chodzi mi raczej o to, że cisza była między mną a moją dziewczyną. Naprawdę nie rozumiałem jej zachowania. Zrobiłem coś źle? Zraniłem ją w jakiś sposób? Jeśli mi tego nie powie - nie zmienię tego i nasze relacje się popsują. Naprawdę nie chcę już żadnych kłótni.
Zaparkowałem na parkingu przy szpitalu i wysiadłem od razu, podchodząc do drzwi od strony mojej córeczki. Otworzyłem je i odpiąłem jej pasy, biorąc ją na ręce i stawiając. Chwyciła jedną moją dłoń, a ja drugą, wolną zamknąłem drzwi i zakluczyłem samochód. Pociągnąłem delikatnie do przodu Ho, która skocznym krokiem ruszyła za mną. Na przodzie szła Sammy, z założonymi rękoma na piersi. Martwiło mnie jej zachowanie. Naprawdę nie chciałem jej krzywdzić. Cokolwiek zrobiłem. 
- Sam porozmawiaj ze mną, do jasnej cholery - warknąłem, podchodząc do niej. Stanęła na środku parkingu, strzelając we mnie piorunami z oczu. Była kurewsko wściekła. Okej...? 
- Daj mi na razie spokój - burknęła, a ja pokręciłem głową. Jeszcze czego.
- Tym razem Ci go nie dam.
- Nic mi nie jest, chyba, że nie ufasz mi wystarczająco - warknęła, podkreślając dwa słowa. Nie ufasz. Zmrużyłem oczy. O czym ona, kurwa, mówi? Przecież to wiadome, że jej ufam. Jak nikomu innemu. Dlaczego pierdoli takie rzeczy? 
- Oczywiście, że Ci ufam, Sammy. Poza tym widzę, że coś Ci jest.
- Jesteśmy w związku, Justin. Zachowuj się jak facet i powiedz mi prawdę. Dlaczego mnie oszukujesz, huh? - spytała nieco spokojniej. Zastanowiłem się nad sensem jej słów. Ja ją oszukuję? Przecież mówię jej o wszystkim. Jestem z nią szczery jak jeszcze z nikim... Chwileczka. Niemożliwe, żeby usłyszała moją rozmowę z Ashtonem na temat wyścigu. Kurwa.
- Sammy... - zacząłem. Wolną dłoń wsunąłem we włosy i pociągnąłem je do góry, ciągnąć za ich końcówki. Jak jej to powiedzieć? 
Najlepiej prosto z mostu. To nie trudne, kretynie.
Ugh.
- Słyszałaś moją rozmowę z Ashem, prawda?
Przełknęłam cicho ślinę i niepewnie kiwnęła głową. Kiedy chciałem coś powiedzieć, ona mi przerwała.
- Nie wiem, czemu mi tego nie powiedziałeś. Powinieneś dobrze wiedzieć, że choć nie popierać tego, nie zabraniałabym Ci w ściganiu się. Co prawda nie chcę stracić Cię kolejny raz, ale jeśli to lubisz i do tej pory nic Ci się nie stało, to myślę, że jesteś na tyle rozsądny, że nie wylądujesz w szpitalu, ewentualnie w grobie. Zawiodłam się, Justin. Myślałam, że mi ufasz.
- Hej, hej, hej. Spokojnie. Ufam Ci, bezgranicznie - westchnąłem i podszedłem do niej. Puściłem dłoń mojej córki i chwyciłem dłonie mojej dziewczyny. - To raz. A dwa nie chciałem Ci mówić, bo wiedziałem, że będziesz się zamartwiać na zapas. To nie jest tak, jak sześć lat temu, kiedy celowo zabierałem Cię na wyścigi by pokazać Ci to, co kocham i się tym chwalić. Teraz chciałbym zabrać Cię od tego jak najdalej.
- Tam gdzie jesteś ty, jestem ja.
Uśmiechnąłem się delikatnie i położyłem dłonie na jej policzkach, przysuwając się do niej i mocno całując. Po chwili oderwałem się od niej, biorąc dłoń Hope z powrotem, a drugą ręką objąłem ramię Sammy. 
- Nie zamartwiaj się tym, okej? Nic mi się nie stanie. Poza tym przepraszam, że Ci nie powiedziałem.
- To ja przepraszam.
- Za co?
- Za tę scenkę - westchnęła i zaśmiała się nieśmiało. Uwielbiam jej śmiech i tą nieśmiałość, która tak często w nią wstępuje. 
- Rozumiem - musnąłem ustami jej policzek i weszliśmy do środka budynku.
Odetchnąłem z ulgą. Poszło dosyć gładko i spokojnie, co mi się naprawdę spodobało. Niepotrzebnie się tyle tego bałem, Sam jest moją dziewczyną, powinienem był jej to wcześniej powiedzieć. Choć dobrze, że usłyszała to wtedy, było mi o wiele łatwiej to wszystko powiedzieć, kiedy pierwsza zaczęła. A więc zacznijmy jeszcze raz... Skoro dowiedziała się o tym, że się ścigam, niech dowie się, że dzisiaj też idę. 
- Um, Sam..
- Hmm?
- Muszę Ci jeszcze coś powiedzieć.
- Śmiało - spojrzała na mnie, delikatnie się uśmiechając. Ówcześnie podszedłem do pielęgniarki przy ladzie i zapytałem, gdzie leży mój przyjaciel. Pokierowała mnie na trzecie piętro, do sto dwudziestego ósmego pokoju. Biorąc córeczkę na ręce weszliśmy do windy, gdzie pojechała na trzecie piętro.
- Jadę dzisiaj wieczorem tam.
- Wiem, wspominałeś coś o tym w domu.
Nie była tym zadowolona, jednak w pełni to akceptowała. Za to ją kochałem.
- Wrócę cały i zdrowy z samego rana do was. Poza tym muszę jeszcze coś niedługo zrobić.
- Niby co? - zapytała zaciekawiona, spoglądając na mnie.
- Pojechać do mojej matki.

~*~
Sam
Od jego wyznania minęła dobra godzina, a ja wciąż byłam zaskoczona jego pomysłem. Zastanawiałam się, jak przyjmie fakt jego mama, że Justin żyje. Ucieszy się, czy jednak znienawidzi własne dziecko. Gdybym była na miejscu Pattie, sama nie wiedziałabym co zrobić. Nie wiedziałabym, czy wyrzuć go z domu, czy jednak przytulić go i wybaczyć mu te sześć lat nie odzywania się. Ba! Udawania martwego. 
Chociaż ja mu to wybaczyłam. Do tej pory staram się zrozumieć, dlaczego podjął taką decyzję, a nie inną. Taką, która nie sprawiłaby, że musiałby udawać zmarłego. 
Christian wyglądał o wiele lepiej, niż ostatnim razem. Wciąż jego twarz pokryta była zaczerwieniami i siniakami, jednak czuł się naprawdę dobrze. Siedział na swoim łóżku razem z Hope i się z nią bawił. Ho naprawdę się za nim stęskniła, tak samo jak Chris za nią. 
Justin musiał na chwilę wyjść, więc zostałam sama z Chrisem i moją córką. Rozmawiałam z chłopakiem o wielu rzeczach.
- Chyba dam szansę Justinowi - szepnął nagle, co kompletnie mnie zaskoczyło. Ucieszyłam się i gdybym mogła rzuciłabym mu się na szyję, jednak mocniej uścisnęłam jego dłoń. - Uratował mnie, tak samo jak jego kumpel. Zasługuje na to, abym mu wybaczył to wszystko. Chciałbym zacząć od nowa... Ale muszę wiedzieć jedno. Muszę wiedzieć dlaczego to zrobił. Chcę dowiedzieć się wszystkiego co się działo przez te sześć lat. 
Kiwnęłam głową.
- Jak wyjdziesz ze szpitala to porozmawiacie o tym, bo tutaj nie ma sensu. Powinieneś odpoczywać - uśmiechnęłam się ciepło, patrząc na chłopaka. Odwzajemnił uśmiech i położył się na łóżku. Hope położyła się obok niego, mocno się do niego tuląc. To był naprawdę uroczy widok.
- Dziękuję, że jesteście.
- Nie musisz za to dziękować, Chris.

~*~
O czwartej wróciliśmy do domu, całkowicie zmęczeni. Tak naprawdę nic praktycznie nie robiliśmy dzisiejszego dnia, jednak to wszystko mnie zmęczyło. Mimo to, postanowiłam w domu posprzątać, czując nagłą potrzebę. Justin zaniósł śpiącą Hope do jej pokoju i po chwili zszedł na dół. Ja natomiast zaczęłam przygotowywać się do sprzątania. Zdążyłam zmienić strój, na dresy i zwykłą, białą bokserkę oraz wyjąć z półki sprawy do kurzy. 
- Skarbie, będę się zmywał. Muszę załatwić jeszcze jedną rzecz - odparł i objął mnie w talii przyciągając do siebie. 
- Przyjdziesz jutro? - spytałam, nieco zawiedziona tym, że już wychodzi. Chciałam z nim jeszcze trochę zostać, chociaż będę mogła się na spokojnie skupić na sprzątaniu. Kiwnął powoli głową, muskając moje usta swoimi. Smakowały tak dobrze, były takie delikatnie. Gdyby mnie nie trzymał prawdopodobnie upadłabym.
- Stawię się jakoś po południu, bo będę musiał spotkać się z tym facetem, co chce połączyć swój hotel z moją restauracją.
- Będę czekać - szepnęłam, całując go w nos. Zachichotał cicho.
- Seksownie wyglądasz w dresie, ale seksowniej bez niego - wymruczał mi do ucha i w końcu puścił. - Kocham Cię.
- Ja Ciebie też - uśmiechnęłam się oblizując usta. - Uważaj na siebie.
- Jak zawsze - puścił do mnie oczko i po chwili go nie było.

Justin
Równo o dziesiątej zaparkowałem przed domem Ashtona, głośno trąbiąc. Po chwili wyszedł z mieszkania i wsiadł do mojego samochodu. Przywitaliśmy się i chłopak pogłośnił muzykę. Otworzyliśmy okna, bo tego wieczoru było naprawdę ciepło i jechaliśmy z niedozwoloną prędkością na nasze ukochane miejsce. Wyciągnąłem szluga z kieszeni i odpaliłem go, dając paczkę chłopakowi. Zrobił to samo i już po kilkunastu minutach znaleźliśmy się na miejscu. Przywitaliśmy się z naszymi znajomymi i z bagażnika wyjąłem zgrzewkę piw. Podałem każdemu i na końcu sam sobie wziąłem i otworzyłem wypijając prawie połowę. Od godziny strasznie mnie suszyło, ale nie miałem czasu, żeby się czegokolwiek napić. Do północy mieliśmy jeszcze około czterdzieści pięciu minut, więc żaden z nas się po prostu nie śpieszył. Wygłupialiśmy się, piliśmy i niektórzy, w tym ja paliliśmy marihuanę. Towar był słaby, więc nie przejmowałem się tym, że za chwilę będę jechać. 
- Znowu się spotykamy, Bieber.
Usłyszawszy ten głos razem z moimi znajomymi uspokoiliśmy się i każdy się wpatrywał w chłopaka. Nie rozpoznawałem głosu, a jak zwykle stałem tyłem do naszego gościa. Przyjąłem swoją obojętną minę i obróciłem. Widok czarnoskórego całkiem zbił mnie z tropu. Co, do kurwy nędzy, robi tutaj Jaden?!
- Co Cię tu sprowadza, Smith? - zapytałem, udając obojętnego. Tak naprawdę gotowało się we mnie, widząc tą fałszywą mordę.
- Doszły mnie słuchy, że w Londynie są najlepsze nielegalne wyścigi, więc zebrałem znajomych i jesteśmy tu na kilka tygodni. Podobno nie żyjesz, Bieber - uśmiechnął się złowieszczo. - Szkoda, by było, gdyby ludzie dowiedzieli się, że żyjesz. Co się stało, że uciekłeś do Londynu?
- Nie Twoja sprawa, Smith. Nie uciekłem, poza tym nie będę się Tobie żalił. Lepiej, żebyś wypierdalał z Londynu - warknąłem.
- Znów się złościsz? Porozmawiaj ze mną spokojnie, a nie całe życie się złościsz, gdy ze mną rozmawiasz.
- Wkurwia mnie Twoja twarz, Smith.
- Do zobaczenia na starcie - uśmiechnął się sztucznie i poklepał mnie po ramieniu. Zmrużyłem oczy wściekły na tego dupka i odprowadziłem go wzrokiem. Kumple zaczęli wypytywać się o niego, jednak nie miałem ochoty im się teraz zwierzać. Jedynie Ashton nic nie zadawał, bo doskonale wiedział kim on jest. Opowiadałem mu. 
Mam dosyć tego zasranego Smitha. Czy on naprawdę musi być zawsze tam gdzie ja? Kurwa, dzisiaj to wszystko się skończy. Wykończę tego dupka po wyścigu. Będzie żałował, że w ogóle przyleciał do Londynu. Ja zmartwychwstałem, a on będzie wąchał kwiatki od spodu. 
Dobrego Justina w tym momencie nie ma.

~*~
Od Autorki: przepraszam za tygodniowe opóźnienie, nie miałam kompletnie pomysłu co mogę tu napisać. Jak się domyślacie druga część zaczyna dobiegać końca. Dlatego staram się coś ciekawego wymyślać, żebyście mogli zapamiętać to ff na naprawdę długi okres czasu.
Dziwnie mi się będzie z wami żegnać, ale niestety niedługo to nadejdzie. 
Ale! Będę na innych fanficach:
Brooklyn Baby - moje nowe ff, które mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. 
oraz
Frightful - oraz moje drugie ff, które mieliście okazję już trochę przeczytać. obiecuję, że oba fanfici będą o wiele ciekawsze od unpredictable, dlatego dajcie im szansę i zapraszam na nie. 

Cóż, chciałam podziękować pewnej dziewczynie, która chce tłumaczyć moje ff na niemiecki. Nawet nie wiecie jakie jest to dla mnie osiągnięcie. Kurwa! To jest zajebiste uczucie, kiedy ktoś pyta się Ciebie, czy może zacząć je tłumaczyć, bo chciałaby, aby inni z innego państwa się o nim dowiedzieli. To jest jak wygrana na loterii. Nigdy nie przyszło mi na myśl, że ktoś będzie chciał to przetłumaczyć, serio.

Jeśli macie jakieś pytania zapraszam na moje aski 
(Tak jestem teraz na dwóch, choć nie powiem, że częściej będę na ummbieber, ponieważ usunęłam stamtąd wszystko i po prostu zaczynam od nowa)


btw. przepraszam za błędy, nie sprawdzałam pisowni.

13 comments:

  1. Anonymous6/14/2014

    Świetny rozdział jak zwykle ! Uh chcę już kolejny haha . Świetnie piszesz :) @ibizzlerauhlx

    ReplyDelete
  2. Anonymous6/14/2014

    Jejku, jak zwykle idealny rozdział <3

    ReplyDelete
  3. kocham <3
    dobrze, że Justin przyznał się do wyścigów. szkoda tylko, że nie sam z siebie..
    cieszę się że Chris da mu szansę <3 tęsknię za ich przyjaźnią :)
    no i niepokoi mnie niestety trochę Smith :( ale nic się nie stanie Justinowi na tym wyścigu, prawda? :(

    @saaalvame

    ReplyDelete
  4. Anonymous6/14/2014

    booooooooooooski

    ReplyDelete
  5. jeju jak ja kocham to opowiadanie.
    mam do niego wielki sentyment i będzie mi się trudno z nim pożegnać
    mam nadzieje że na koniec naszykujesz jakies wielkie szczęśliwe zakończenie ♥
    życzę weny :)

    ReplyDelete
  6. Swietny rozdzial mam nadzieje ze Justinowi nic sie nie stanir :)

    ReplyDelete
  7. Świetny rozdział !! Czekam na nowy kckckckckck <3333

    ReplyDelete
  8. Anonymous6/15/2014

    świetny i zaraz idę na pozostałe blogi
    czekam na next i zapraszam do mnie
    http://donia-99.blogspot.com/

    ReplyDelete
  9. Anonymous6/17/2014

    Kilka rozdzialow temu tzn epilog pierwszej czesci komentowalam, ze placze a teraz sie ciesze jak glupua, ze Jus zyje! Tak slodko zajal sie Hope i Sammy <3 czekam na next!!

    ReplyDelete
  10. :D super :D !!! http://zagubiona-opowiadanie.blogspot.com/ zaprazam do mnie...może ci się spodoba

    ReplyDelete